Od testera do developera aplikacji mobilnych cz. 1

Zmiana kariery wewnątrz korporacji

Poprosiliśmy developera aplikacji mobilnych o szczerą historię jego kariery, w której przeszedł od testera do developera w jednej korporacji.

Mógłbyś opowiedzieć ogólnie czym się zajmujesz?

Karol: Aktualnie od trzech lat jestem programistą aplikacji mobilnych. Wcześniej przez cztery lata pracowałem w dziale testów, kilka miesięcy jako tester manualny, po czym trafiłem do projektu rozwijającego testy automatyczne. Tam poznałem z czasem kilka różnych frameworków, rozwijanych w pythonie i innych językach skryptowych. Pod koniec tego etapu zajmowałem się głównie pisaniem tych narzędzi, używanych później przez testerów manualnych, więc było to właściwie bardziej programowanie niż testowanie w standardowym rozumieniu.

Z czasem nasz zespół stricte testerski zaczął się zmniejszać, poprzednie projekty wokół testów automatycznych kończyły się i nasz “między projektowy” zespół testerów zaczął zmieniać profil w stronę bardziej wszechstronnego, w którym developerzy i testerzy pracowali razem nad tym samym projektem (w przeciwieństwie do praktykowanego wcześniej “wypożyczania” nas do zespołów developerskich w innych działach). Po zakończeniu ostatniego projektu testów automatycznych byłem przez chwilę na tzw. benchu, robiąc jakieś mniejsz zadania ad hoc, i czekając na coś nowego. Pojawiła się wtedy propozycja żeby nasza firma utworzyła dla klienta nowy zespół rozwijający aplikacje mobilne. W związku z tym, że ja sam wiedziałem, że jestem bardziej zainteresowany developmentem niż testami, po rozmowie z szefem dołączyłem do tego nowo kształtującego się zespołu. Zacząłem pracę praktycznie nie mając doświadczenia zawodowego w tej technologii, jedynie kilka przerobionych tutoriali i małą aplikacji którą kiedyś zrobiłem na studiach.

A o tym nowym projekcie dowiedziałeś się przypadkiem na jakimś spotkaniu czy z oficjalnych kanałów?

K.: Nie, u nas wszystkie nowe projekty i plany były komunikowane dosyć wcześnie, jeszcze zanim było pewne, że ten projekt do nas trafi. Tam był też otwarty temat, czy może ktoś będzie potrzebny do rozwijania testów automatycznych dla tych mobilnych apek, więc ja też przez to trafiłem wcześnie na spotkania, w których ten projekt był dogadywany z klientem. Ale jako że już wtedy zadeklarowałem, że chciałbym iść w stronę developmentu, to zacząłem pracę w takiej roli w zasadzie od samego początku. Nie byłem “rekrutowany” na to stanowisko i uczyłem się nowej technologii po drodze. To może być też ciekawe dla kandydatów że takie “spontaniczne” zmiany ścieżki zawodowej też się zdarzają, także w większych firmach.

Jak byłeś na benchu to miałeś czas na to by zapoznać się z technologią? 

K.: Tak, to była taka sytuacja, że pisałem z kolegą jeden projekt, jeszcze związany z testami automatycznymi i miałem czas na to by również oglądać tutoriale i przygotowywać się do tej zmany. To było przez jakieś dwa miesiące moje główne zajęcie w godzinach pracy.

To brzmi super. Często właśnie w tych dużych organizacjach dostajesz tą przestrzeń do nauki, co o tym sądzisz? 

K.: Tak, u mnie w firmie na pewno była, zwłaszcza w tym przypadku, taka przestrzeń. Jeśli zależało im na pracowniku, a on chciał zmienić projekt lub zespół, to management starał się być otwarty, dogadać w jakim okresie dojdzie do tej zmiany, dać mu czas na doszkolenie. Wiadomo, że to zależy od konkretnej sytuacji, budżetu itd. Zdarzały się też u nas sytuacje, kiedy ktoś wyraźnie sygnalizował chęć zmiany, ale leaderzy byli temu bardziej nieprzychylni – starali się zatrzymać tę osobę choć chwilę dłużej w danym zespole, ze względu na “braki kadrowe” lub trudność znalezienia mu zastępstwa. Ale w moim przypadku miałem tej przestrzeni dużo. Świetne było też to otwarcie kierownictwa i gotowość na to, że sami dopiero poznajemy ten nowy obszar. Jednocześnie od początku nikt nie dawał nam w negatywny sposób odczuć, że jesteśmy “nowi” w temacie. Ta atmosfera u nas zawsze była ok. Warto zaznaczyć że w przypadku konieczności szybkiego zorganizowania nowego zespołu firma często nie zaczyna na gwałt rekrutacji, tylko stara się złożyć go ze sprawdzonych ludzi wewnątrz firmy, także wliczając w to konieczność przekwalifikowania się pracowników.

W trakcie tego czasu na naukę umawiałeś się z firmą ile się nauczysz i czego? Czy to było bardziej zależne od Ciebie?

K.: Nie, nie mieliśmy konkretnej umowy. Jednak to wynikało przede wszystkim z tego, że na początku nie było u nas nawet kogoś dużo bardziej doświadczonego, jako że zespół się dopiero tworzył. Nie było żadnego seniora, który mógł nam wyznaczyć taką ścieżkę. I z jednej strony to brzmi ok, dużo przestrzeni i wolności, ale z drugiej strony to też pewne ryzyko. Początek był nieco partyzancki. Ciężko taką atmosferę nazwać obiektywnie pozytywną dla sukcesu projektu na dłuższą metę. Koniec końców jednak ta metoda się sprawdziła, nie da się ukryć. Niedługo po starcie projektu firma zatrudniła nowe osoby z kilkuletnim doświadczeniem i to nasz projekt ustabilizowało. Jednak, wracając do pytania, moja nauka na początku można powiedzieć nie była “nadzorowanym uczeniem”. To było raczej “unsupervised learning”.

Jeszcze muszę dodać, że to wynikało też z kalendarza projektu, z konkretną datą startu za kilka miesięcy, więc to akurat była taka luka i chwila oddechu na naukę i przygotowanie. 

Myślisz, że są jakieś konkretne umiejętności (twarde czy miękkie), które pomogły Ci w tym przejściu na developera? Myślę, że sporo osób myśli o czymś takim, ale nie wszystkim się udaje. Czy jesteś zadowolony z tej zmiany?

K.: Tak, z tej zmiany na development na pewno jestem zadowolony. To był już wtedy mój plan od dłuższego czasu. Co do umiejętności pomagających przy takich zmianach – widzę, że niektórzy koledzy i koleżanki są czasem bardziej ostrożni w wyrażaniu swoich potrzeb. W moim przypadku po kilku latach, czułem, że mam dość dobrą pozycję i kontakt z szefem, więc było mi łatwo powiedzieć, że chcę teraz robić coś innego. Widzę, że czasami ludziom tej odwagi brakuje. Ja nigdy też nie czułem stresu czy strachu przed przełożonymi, to też duża zaleta mojej firmy – i to na pewno pomaga w zgłaszaniu potrzeb. Ale myślę, że warto zaznaczyć, że jeśli ktoś czuje chęć zmiany, a jednocześnie chciałby zostać w obecnej firmie to najgorsze co może go spotkać to po prostu odmowa, lub negocjacje odnośnie momentu przejścia. Myślę, że warto prosić, pytać, szukać takiej opcji.

Z kilku podobnych historii które znam, z różnych firm, odniosłem wrażenie, że kobiety w analogicznej sytuacji zderzały się z większymi problemami niż moi koledzy. Nie wiem czy to była kwestia ich konkretnego projektu, trudniejszej relacji z przełożonymi, ale być może też systemowego problemu.

Ja też kojarzę, że dziewczynom jest trudniej na samym początku i że awanse typu więcej obowiązków, a ta sama pensja, to jest coś co się na początku kariery zdarza. Z drugiej strony teraz widzę te same kobiety i są mega do przodu, pracują jako team leaderki i product ownerki, awansowały dużo wyżej niż mężczyźni. Planujemy też wywiady w tym temacie.

K.: Moja dziewczyna na zajęciach na studiach miała takie ćwiczenie, w którym wszyscy potajemnie, na kartkach napisali swoje oczekiwania finansowe co do pierwszej pracy. Następnie zostały one wypisane z podziałem na płcie i okazało się że jest ogromna różnica między oczekiwaniami kobiet i mężczyzn. Te kwoty wypisywane przez mężczyzn były znacznie wyższe. Następnie wszyscy powtórzyli to ćwiczenie i wiedzieli już, że tak naprawdę mogą wpisać liczby jakie tylko chcą, a nawet mimo to ta różnica się nie wyrównała. Więc chyba jest coś w tym, głównie różnice w wychowaniu i tłamszenie ambicji jako czegoś nieodpowiedniego, “bo nie wypada” itd. które tak mocno może rzutować na późniejsze sytuacje zawodowe i nie tylko.

A przygotowywałeś się jakoś do rozmowy z przełożonymi, jakoś argumentowałeś chęć tej zmiany? 

K.: No właśnie ja byłem w na tyle komfortowej sytuacji, że nie musiałem tego specjalnie negocjować. Byłem wtedy bez projektów, a jednocześnie mój szef był zadowolony z mojej dotychczasowej pracy i pewnie nie chciał się ze mną żegnać.

Myślisz, że pomogła Ci dodatkowo jakieś umiejętności miękkie, autoprezentacja?

K: Haha, może trochę tak. Ostatecznie to czy ktoś Ci zaufa w jakiejś nowej roli sprowadza się do tego jak to sprzedasz i zaprezentujesz. W tamtym nowym projekcie był potrzebny też ktoś taki, kto w początkowej fazie odwiedzi kilka razy klienta (nie-technicznego), pouśmiecha się, opowie o naszym zespole i przekona go, że warto z nami pracować, że zrobimy to i zrobimy to dobrze, i ja wtedy w tę rolę wskoczyłem. Na tym etapie to był głównie marketing – nie mieliśmy jako organizacja dużego portfolio jeśli chodzi o mobile.